Zrobiłam się dziwnie senna. Kolana się pode mną ugięły.
- Kanaja! - wrzasną ktoś i poczułam jak czyjeś dłonie mnie łapią. Zaraz jednak chwyt zelżał i ktoś łupnął obok mnie.
Odpłynęłam...
Obudziłam się, bo ktoś wołała moje imię.
- Kanaja! - usłyszałam znowu i otworzyłam oczy. Tuz obok mnie ujrzałam zatroskaną twarz Fenrisa. - Znów miałeś koszmar...
Uniosłam się i mocno go pocałowałam. Przyciągnęłam go do siebie tak, że moje paznokcie wbiły się w jego ciało.
- Kanni, spokojnie - zaśmiał się gdy oderwałam od niego usta.
- Miałam taki przerażający sen. Byłam w jakimś dziwnym świecie. Wszędzie był lód. Atakowały mnie lodowe potwory. I był tam mały hrabia i wariat z nożem i jakiś dziwny facet z taką dziwną bronią, który spał w zaspie - mówiłam wciąż szybko.
- Doooobra. Już więcej nie pijesz z Izabelą. Co ona ci w ogóle dała? - Fenris zaśmiał się.
- Nawet nie wiesz jak ja tam za tobą tęskniłam - wymruczałam i znów przyciągnęłam go do siebie. Mocno go pocałowałam.
Mój mały wilczek jęknął przeciągle i syknął gdy pod wpływem mojej magii lyrium na jego skórze zaczęło się budzić i promieniować. Poczułam bijące od niego elektryzujące ciepło. Czułam jak przeszywa mnie od tego impuls. Lekko bolesny, ale przy tym przyjemny.
Kochaliśmy się długo i gwałtownie. Czułam się tak, jakbym nie widziała Fenrisa wieki. Byłam go spragniona, chciałam go jak najbliżej, jak najszybciej.
Leżeliśmy jeszcze, przytuleni do siebie.
- Trzeba wstawać - usłyszałam.
- Po co? Nie chce mi się - jęknęłam.
- Mieliśmy pomóc Avelinie, pamiętasz?
- Taaa... Łeee.. dlaczego ja zawsze wszystkim muszę pomagać? - zrobiłam minkę jak naburmuszone dziecko. - No dobra... Trzeba się ruszyć, bo inaczej ona po nas przyjdzie, a wtedy kolorowo nie będzie.
Z ociąganiem ubrałam się. Usłyszałam szczekanie. Kiedy otworzyłam do pokoju wpadł Pomiot, mój mabari. ujadał głośno.
- Co się dzieje mały? - spytałam.
Usłyszałam szczęk metalu... Zbroi, mieczy.
- Templariusze? - wymsknęła o mi się. - Ale przecież...
- Kanaja Hawke! - zagrzmiał Cullen. - Zostajesz aresztowana w imię zakonu.
- Nie tkniecie jej! - warknął Fenris wyszarpując miecz.
Nie zdążyłam nawet zareagować, a mój dom stał się polem bitwy. Uniosłam dłonie do zaklęcia, jednak jeden z templariuszy użył drenażu many, blokując moje zaklęcie. Wyszarpnęłam więc sztylet zza paska. Celnie trafiłem jednego z mężczyzn w łączenie zbroi, padł.
Usłyszałam zduszony krzyk, odwróciłam się i ujrzałam jak jeden z templariuszy wyszarpuje miecz z piersi Fenrisa.
- Nie! - wrzasnęłam i rzuciłam się w jego stronę.
Mój ukochany upadł, brocząc we krwi. Krwawa mgła opadła na mój wzrok.
- Umrzecie - wycharczałam przez łzy i rozcięłam swoje przeguby.
Magia krwi. Nigdy jej nie użyłam. Ani wtedy, gdy zmarł mój ojciec, ani Bethany, Carver, moja matka. ale Fenris. On był jedynym co mi pozostało. Jedyną ukochana osobą.
Poczułam moc płynącą przez moje żyły. Nieograniczoną, nieokiełznaną, dziką. Zatraciłam się w niej. Z uśmiechem na ustach patrzyłam jak templariuszy rozrywa ich własna, gotująca się krew. Łzy, która wciąż spływały mi po policzkach unosiły się w chmurze otaczającej mnie energii.
Stanęłam przed Cullenam. Moje dłonie zacisnęły się na jego gardle.
- Kanaja! - krzyknął ktoś.
To była Avelina. Patrzyła na mnie, a w jej oczach był strach... Strach, szok. Spoglądała na mnie jak na dzika bestię. Jak na potwora.
Cofnęłam się i złapałam za głowę, wyjąc i zawodząc. Czułam demony, ich łapy w moim umyśle. Czuła jak ciągną mnie, szarpią moją duszę.
Upadłam.
Odwróciłam głowę i beznamiętnym wzrokiem spojrzałam na Izabelę. Przyszła tu, do Katowni.
- Kanni - jęknęła, a w jej oczach zalśniły łzy. - Fanris... on... nie żyje - powiedziała słabym głosem.
- Przykro mi - powiedziałam, bo tak było trzeba. Mój głos jednak nie zawierał żadnych emocji. Nieczego.
Poczułam jak kobieta przytula mnie, jak targa nią szloch. Ale ja nie umiałam już płakać, nie umiałam czuć, śmiać się. Byłam pusta. Byłam Wyciszona.
Nie zdążyłam nawet zareagować, a mój dom stał się polem bitwy. Uniosłam dłonie do zaklęcia, jednak jeden z templariuszy użył drenażu many, blokując moje zaklęcie. Wyszarpnęłam więc sztylet zza paska. Celnie trafiłem jednego z mężczyzn w łączenie zbroi, padł.
Usłyszałam zduszony krzyk, odwróciłam się i ujrzałam jak jeden z templariuszy wyszarpuje miecz z piersi Fenrisa.
- Nie! - wrzasnęłam i rzuciłam się w jego stronę.
Mój ukochany upadł, brocząc we krwi. Krwawa mgła opadła na mój wzrok.
- Umrzecie - wycharczałam przez łzy i rozcięłam swoje przeguby.
Magia krwi. Nigdy jej nie użyłam. Ani wtedy, gdy zmarł mój ojciec, ani Bethany, Carver, moja matka. ale Fenris. On był jedynym co mi pozostało. Jedyną ukochana osobą.
Poczułam moc płynącą przez moje żyły. Nieograniczoną, nieokiełznaną, dziką. Zatraciłam się w niej. Z uśmiechem na ustach patrzyłam jak templariuszy rozrywa ich własna, gotująca się krew. Łzy, która wciąż spływały mi po policzkach unosiły się w chmurze otaczającej mnie energii.
Stanęłam przed Cullenam. Moje dłonie zacisnęły się na jego gardle.
- Kanaja! - krzyknął ktoś.
To była Avelina. Patrzyła na mnie, a w jej oczach był strach... Strach, szok. Spoglądała na mnie jak na dzika bestię. Jak na potwora.
Cofnęłam się i złapałam za głowę, wyjąc i zawodząc. Czułam demony, ich łapy w moim umyśle. Czuła jak ciągną mnie, szarpią moją duszę.
Upadłam.
Odwróciłam głowę i beznamiętnym wzrokiem spojrzałam na Izabelę. Przyszła tu, do Katowni.
- Kanni - jęknęła, a w jej oczach zalśniły łzy. - Fanris... on... nie żyje - powiedziała słabym głosem.
- Przykro mi - powiedziałam, bo tak było trzeba. Mój głos jednak nie zawierał żadnych emocji. Nieczego.
Poczułam jak kobieta przytula mnie, jak targa nią szloch. Ale ja nie umiałam już płakać, nie umiałam czuć, śmiać się. Byłam pusta. Byłam Wyciszona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz