wtorek, 3 czerwca 2014

Mały labirynt

Witajcie kukiełki. Jak się spało? Mam nadzieję, że dobrze, bo czeka was kolejna zabawa.
Wy moje zmarznięte kukiełki nacieszcie się ciepłem i strawą. Powitajcie nową towarzyszkę. Dla was nie będzie już chłodu. Rzuceni zostaniecie na ziemię jałową, gdzie omamy i miraże sprawdzą wasze umysły. Tam przemierzać będziecie kręte ścieżki pośród piasków. Jak wielu z was znajdzie wyjście?
Wy, który leżycie pośród piasków posilcie się, napijcie. Ciekawe czy zastanowi was nagłe zniknięcie towarzyszy. Złapcie oddech, bo niebawem ziemia pod wami rozstąpi się, a wy wpadniecie do mojego labiryntu. Sądzę, że znudził wam się skwar. Znajdziecie się więc w świecie lodowych luster. Tak twardych, że żadne z was nie zdoła ich skruszyć. Znajdziecie wyjście, czy zmylicie drogę pośród odbicia?
Powodzenia moje kukiełki.

piątek, 30 maja 2014

Od Doctora - Ja żyję... ale co to za życie?

Nagle TARDIS wpadła w turbulencje. Doszło do kilku gwałtownych spięć i przechyłów. Chwyciłem się mocniej panelu, a Jack i Rose zrobili to samo.
- Co się dzieje! - krzyknął Jack Hartness trzymając się z całych sił
- Nie wiem - zacząłem biegać dookoła konsoli sprawdzając wszystkie parametry i próbując ustalić przyczynę problemu - Coś nas ciągnie ku sobie... to...
Zamarłem wpatrując się w tablicę wyświetlającą liczbę "9".
- Doktorze!! - krzyknęła Rose, starając się dojść do mnie po chwiejącym się pokładzie - O co chodzi?
- Jest źle - oznajmiłem grobowym tonem - A nawet bardzo źle...
Niespodzianie TARDIS przestała się trząść. Oparłem się o barierkę.
- Co się stało? - zapytał Jack patrząc na mnie z niepokojem
- Dryfujemy prosto w wir czasowy - odparłem - Nie mogę zboczyć z kursu. TARDIS jest wchłaniana w sam jego środek. Ostatnia żyjąca TARDIS skończy tam, gdzie nikt o niej nie będzie pamiętał.
- Ale Doktorze, coś na pewno da się zrobić! - zaprotestowała z rozpaczą w głosie moja towarzyszka - Włączyć silniki na pełną moc czy... no nie wiem skoczyć gdziekolwiek!
Pokręciłem przecząco głową.
- Ale... Jack! - niespodziewanie Rose podbiegła do mężczyzny - Masz jeszcze ten teleport?
- Tak, ale...
No tak! Teleport Agenta Czasu! Że też o nim zapomniałem! Mogę przenieść Rose w bezpieczne miejsce.
- To świetny pomysł! - uśmiechnąłem się promiennie podbiegając do dziewczyny - Rose! Jesteś geniuszem!
Wyjąłem Soniczny Śrubokręt i przez chwilę poświeciłem nim na teleport Jacka.
- I gotowe! - uśmiechnąłem się promiennie - Energi wystarczy na jeden lot na ziemię!
Spojrzałem Jackowi w oczy i skinąłem lekko głową.
- Świetnie! - ucieszyła się Rose - W takim razie na co czekamy?
- Żegnaj Doktorze - powiedział jeszcze Jack chwytając mocno Rose
Oboje zniknęli. Zapadła głucha cisza. Zacząłem przechadzać się po TARDIS gładząc delikatnie jej części. Byłem smutny, ale jednocześnie cieszyłem się, że Rose jest bezpieczna.
- No moja kochana - uśmiechnąłem się lekko do TARDIS - To już koniec naszej wędrówki. Przeżyliśmy wspólnie tyle pięknych chwil! Zwiedziliśmy cały wszechświat! A teraz czas na nas.
Poczułem, że TARDIS zaczyna wirować; zapadać się w otchłań... Cząstki energii regeneracyjnej krążyły w powietrzu.
Nagle poczułem mocne szarpnięcie i uderzenie. Cały statek zatrząsł się i przewrócił na bok. Puściłem konsolę i spadłem w głąb TARDIS, przez bibliotekę, aż do basenu. Na chwilę znalazłem się pod wodą, ale kilkoma pociągnięciami ramion wynurzyłem się na powierzchnię.
- Ja żyję! - krzyknąłem radośnie, a zaraz potem uświadomiłem sobie, że... - I jestem mokry...
Podpłynąłem do boku basenu, by wziąć stamtąd urządzenie strzelające kotwiczką. Pstryknięciem otworzyłem drzwi mojego statku kosmicznego i dokładnie wycelowałem. Strzeliłem, a kotwiczka wyleciała przez drzwi i zaryła w czymś na zewnątrz. Zacząłem się wspinać po linie. Chwilę mi to zajęło i nieco się zmachałem, ale wreszcie udało mi się dostać na szczyt. Wyskoczyłem przez otwarte drzwi policyjnej butki na zieloną trawę i ujrzałem śpiące opodal istoty humanoidalne. Chciałem do nich podejść, ale poczułem senność.

"Budzę się na TARDIS. Wstaję z łóżka i wychodzę na pokład główny. Rose i Jack krzątają się przy kontrolkach.
- Hej! Kto wam pozwolił startować? - zapytałem z wyrzutem
Moi towarzysze spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Ich twarze rozpromieniły uśmiechy.
- Doktor! - krzyknęli jednocześnie podbiegając do mnie
- Myśleliśmy, że nie żyjesz! - dokończyła Rose
- Co ja? - zdziwiłem się - Co się stało?
- Zabili cię Dalekowie... zaraz po tym jak zniszczyłeś Ziemię - odpowiedział poważnie Jack
- Żartujesz? - zapytałem - Ja?
- Tak - skinęła głową Rose - Byliśmy tam.
- Więc... jakim cudem żyjecie?
- My nie żyjemy - odpowiedział Jack i razem z Rose rozsypali się w miliardy cząsteczek.
Stałem oniemiały. Ziemi zniszczona. Rose, Jack, Sara... wszyscy nie żyją!! TARDIS? Cała... TARDIS i ja w świecie, w którym zniszczyłem Ziemię... dlaczego?
Osunąłem się na kolana. Najpierw Gallifrey teraz Ziemia... Co jeszcze będę musiał zniszczyć?"



czwartek, 29 maja 2014

Od Luny – To nie możliwe!!!

Najpierw spadłam gdzieś na ziemie. Było gorąco, bardzo gorącą, bardzo szybko zasnęłam, zresztą tak jak wszyscy.
Obudziłam się w Kryształowym Imperium…tylko czemu tutaj, a nie w Canterlocie? Obok mnie stała siostra oraz Cadenc. Twilight przypatrywała mi się z wielkim zdziwieniem. Nie rozumiem ich, zupełnie. Podniosłam się i ruszyłam w kierunku balkonu.
- Wracaj! – powiedziała stanowczo Celestia
- Hę? O co chodzi? – zapytałam
- Pomogłaś Sombrze przedostać się do tego pałacu. – odpowiedziała przewracając oczami Cadence
- Nie, ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! – krzyknęłam
- Jesteś tego pewna? Spójrz za okno – odpowiedziała Twilight
Wyjrzałam za okno. Ciemność i mrok panowały teraz nad Equestrią…tyle, że ja na pewno nie byłam częścią tego planu! Przecież ja bym nigdy czegoś takiego nie zrobiła. Zaczęłam płakać…po pewnym czasie smutek przemienił się w gniew, a ja nie byłam już teraz Luną. Jestem Nightmare Moon, najgorszy koszmar. Moja siostra nie ma ze mną szans. Teraz to będę rządzić Equestrią! Cadence i Twilight leżały w kałużach krwi, teraz już została tylko moja siostra. Jednak nim się obejrzałam ta zdążyła mnie wysłać na księżyc. Jak on mogła? Teraz będę czekać kolejne 1000 lat zanim mnie stąd uwolni.

poniedziałek, 26 maja 2014

Od Lary - Mój koszmar

Zaczęło się całkiem normalnie. Leciałam prywatnym samolotem i patrzyłam przez okno, na chmury. Szczerze mówiąc widok nie był za ciekawy, ale na szczęście po chwili pilot poinformował mnie, że za kilkanaście minut lądujemy. Jednak już po chwili zaczęło się dziać coś złego. Włączone zostały awaryjne światła, a samolotem trzęsło niesamowicie. Wtedy przypomniałam sobie katastrofę sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy jako dziecko rozbiłam się w samym sercu Himalajów, razem z mamą. I tak też stało się tym razem. Uciekłam przez zaspy śniegu, byle dalej od płonącego wraku samolotu. Wiedziałam, że nie mogę pomóc ludziom, który są w środku. Dlaczego? To pozostanie tajemnicą, nawet dla mnie. Próbowałam złapać zasięg, aby powiadomić kogoś o mojej sytuacji, ale kiedy się nie udało, skierowałam się na północ. Jednak po chwili spostrzegłam, że nie jestem już w Himalajach. Byłam w dobrze znanych mi ruinach, które badałam już kilkakrotnie. Peru! To tutaj zaginęła Amanda! Miałam nadzieję, że uda mi się ją odnaleźć, oraz dojść do porozumienia. Jednak po chwili zauważyłam coś dziwnego. Byłam w jakiś sposób odizolowana od świata. Czułam się jak w wielkim, szklanym pudełku, ale zignorowałam to i zaczęłam poszukiwania przyjaciółki. Po chwili usłyszałam niepokojące odgłosy.
- Lara! - zawołał ktoś słabym głosem
Podążyłam w stronę źródła dźwięku. Doprowadził mnie od do całkiem ciemnego miejsca. Wyciągnęłam latarkę i zaczęłam rozglądać się wokół. Najpierw spostrzegłam ślady krwi, a potem... martwą Amandę, a kilka kroków dalej moją matkę. Wokół nich znajdowała się kałuża krwi. Przez moją myśl przepłynęło jedno, krótkie pytanie: "Kto?", a potem... obudziłam się zlana zimnym potem. Mam szczęście, że to nie wydarzyło się naprawdę!

niedziela, 25 maja 2014

Od Kayle - Smak koszmarów

Wszyscy zgromadziliśmy się pod drzewem i każdy po kolei gwałtownie zasypiał. Ja również zasnęłam snem... długim.
Obudziłam się na środku polu bitwy. Poczułam, że mam mokre ręce. Spojrzałam na nie. Przeżyłam szok i przerażenie. Moje ręce... były całe we krwi! Nie mogłam się ruszyć. Cała zdrętwiałam, a me oczy wciąż w nie dowierzaniu gapiły się na bordowy kolor na rękach. Pokręciłam przecząco głową.
-Nie... nie...-powtarzałam cicho.
Spojrzałam na pole bitwy. To już było po bitwie. Wszędzie chaos, nieład, martwe ciała i gdzie nie gdzie palące się rzeczy. Zauważyłam większość ciał pochodzące z armii Demanci. Czyżby przegraliśmy? To nie może być prawda! Przecież.... a może jednak? Sama też tutaj leże. Chyba straciłam przytomność. Spojrzałam się w prawo. Mój wzrok zatrzymał się na zakrwawionym ciele Galio. W środku brzucha miał dziurę. I wtedy przed moimi oczami przewinął mi się pewien obraz. Ja, Kayle, rozsądna i lojalna osoba przebiła swoim mieczem swojego najlepszego znajomego. Krew siknęła na moje ręce, co tłumaczy dlaczego były zakrwawione. Ale.... jak to się mogło stać?
- Nie... nie... nie! To tylko sen! - krzyknęłam przerażona.
- Kochana. To jest prawda. Zabiłaś swojego znajomego, którego tak miłowałaś. Jaka szkoda - usłyszałam tryumfalny głoś siostry.
- To wszystko przez ciebie! - krzyknęłam wściekle, a ona zaśmiała mi się prosto w twarz.
- Słonko, tym razem sama doprowadziłaś się do tego stanu. Zawładnęła tobą gorycz mojej zdrady, i to że wy przegrywacie. Byłaś zaślepiona i nie zauważyłaś że podstawiłam stworzyłam iluzję. Atakując Galio widziałaś mnie. Stłumiłaś swój rozsądek. I po części tobą manipulowałam. A teraz wybacz - powiedziałam z uśmiechem, a ktoś z tyłu dźgnął mnie w plecy.
Zakasłałam krwią. Katarine.... niech cię.
- Teraz wiesz jak to jest, mieć wbity nóż w plecy za sprawą swojej siostry! - warknęła donośnie Morgana, a ja straciłam przytomność.
To był istny koszmar!

sobota, 24 maja 2014

Luna (Nightmare Moon)

http://derpicdn.net/media/W1siZiIsIjIwMTMvMDQvMTMvMTZfNTNfMTVfOTQ5XzI5Njc3M19fVU5PUFRfX3NhZmVfcHJpbmNlc3NfbHVuYV81MTY5OGQ3OWE0YzcyZDU2N2QwMDMzODQuanBlZyJdXQ/296773__safe_humanized_princess-luna_dress_moon_night_51698d79a4c72d567d003384.jpegImię - Luna
Nazwisko -
Przydomek - Nightmare Moon
Rasa - Człowiek/Kuc (Alicorn)
Płeć - Kobieta/Klacz
Zdolności - Luna potrafi przywołać noc, a także siać "spustoszenie" jako Nightmare Moon. dzięki temu że posiada róg może czarować, a skrzydła pozwalają jej latać.
Uzbrojenie - Róg
Charakter - Na ogół jest sympatyczna i muchy by nie skrzywdziła. Stara się trzymać dobre relacje z kucykami. No, może czasami jej to nie wychodzi.
Historia - Za młodu została wysłana przez swoja straszą siostrę na księżyc. Więziona na nim była przed długie 1000 lat. Jednak nadszedł czas na to aby Luna powróciła na ziemię akurat w dniu uroczystego wnoszenia przez Celestie, słońca. Ceremonia jednak nie odbyła się ponieważ zamiast księżniczki pojawiła się Nightmare Moon. Jednak wszystko dobrze się skończyło ponieważ Twilight i jej przyjaciółki odmieniły zła księżniczkę i Luna znów była sobą.
Partner -
Przyjaciele - Celestia (siostra), Twilight i jej przyjaciółki, Cadence, Shining Armor
Wrogowie - Sombra, Chrysalis
Inne -Nie lubi swojej drugiej formy czyli Nightmare Moon
Pochodzenie -My Little Pony
Opiekun - eltena
Galeria zdjęć - [1] [2]

Od Aragorna - Mój koszmar

Nagle zobaczyłem ciemność, a potem poczułem jak spadam. Spadłem na śnieg. Bardzo szybko wstałem i zacząłem się rozglądać, gdzie jestem. Nie znałem miejsca. Gdzie ja byłem? Wszędzie śnieg i nic więcej.Byłem zdezorientowany moim położeniem. Miałem zamiar kogoś poszukać, gdy nagle zrobiłem się senny i to nawet bardzo. Powoli usunąłem się na ziemie i zasnąłem. Kiedy się obudziłem byłem na polu walki. Czyli co wcześniej widziałem musiało być przewidzeniem. Gdyby nie Legolas już bym nie żył.
- Skoncentruj się Elessarze! - krzyknął do mnie
Ale z kim walczymy? No tak.... z Sauronem. Zacząłem zabijać orki, gobliny itp. W końcu Sauron rzucił przeciwko nam trolle. Walka rozgorzała na dobre. W naszą stronę leciały Nazgule. "Już po nas" pomyślałem, lecz na niebie zjawiły się orły. Pipin krzyknął
- Orły! Nadlatują orły!!!
Znowu nadzieja wstąpiła w moje serce, lecz nie na długo. Podbiegł do mnie Elrond.
- Co się stało?! - krzyknąłem do niego
- Musimy zniszczyć pierścień, który masz w ręku! - odkrzyknął
Jak to możliwe?! Przecież Frodo go ma. Spojrzałem na swoje ręce. W lewej ręce trzymałem pierścień. Byłem zaskoczony, Elrond pociągnął mnie za sobą. Byliśmy w środku góry, w której powstał pierścień...
- RZUĆ GO!! - krzyknął Elrond
Wahałem się czy to zrobić... Nagle dziwnie się poczułem i nie zrobiłem tego. Wojna, którą toczyliśmy została przegrana, Sauron odniósł zwycięstwo... Co ja zrobiłem?!!